Tag

podróże z dzieckiem

Browsing

Lot z Wietnamu do Singapuru

Lecimy do Singapuru
Leci­my do Singapuru

Musi­my przy­znać, że dłu­go ocze­ki­wa­li­śmy na przy­lot do Sin­ga­pu­ru. Tro­chę nam już się dłu­żył pobyt w Wiet­na­mie, gdzie spę­dzi­li­śmy pra­wie 30 dni, czy­li tyle na ile pozwa­la­ła nam wiza. Jesz­cze przed odpra­wą w Wiet­na­mie oka­za­ło się, że na dzie­cię­cych e‑wizach sys­tem wpi­sał, że mogą one być na tere­nie Wiet­na­mu tyl­ko 28 dni, a nie 30, jak to powin­no być. My byli­śmy 29 dni, więc o jeden dzień dłu­żej. Zosta­li­śmy zmu­sze­ni więc odwie­dzić na lot­ni­sku służ­bę gra­nicz­ną Wiet­na­mu, któ­ra jak moż­na się było spo­dzie­wać, nie oka­za­ła się zbyt miła. Nie bar­dzo chcie­li nam ustą­pić, jed­nak pew­ni swe­go, ostro wal­czy­li­śmy, że nie zapła­ci­my za zbyt dłu­gi pobyt, gdyż to nie nasza wina, że sys­tem źle wyzna­czył datę na wydru­ku. Urzęd­nik nie był zbyt zado­wo­lo­ny, nawet krzyk­nął na nas, wziął wizy i poszedł. Po chwi­li wró­cił, zło­żył pod­pis, odwró­cił się na pię­cie i poszedł. Uda­ło się, mogli­śmy teraz bez prze­szkód wyru­szyć do zupeł­nie innej rzeczywistości.

Jedzonko w Singapore Airlines jak zwykle nie zawodzi
Jedzon­ko w Sin­ga­po­re Air­li­nes jak zwy­kle nie zawodzi

Do Sin­ga­pu­ru lecie­li­śmy linia­mi Sin­ga­po­re Air­li­nes. Lubi­my te linie, moż­na poczuć się jak w pierw­szej kla­sie, mimo, że leci­my kla­są eko­no­micz­ną. Jak zwy­kle czy­sto i wygod­nie. Jedze­nie bar­dzo smacz­ne, dzie­ci są zachwy­co­ne. Kolej­ny lot i kolej­ne zabaw­ki dla nich — inne niż mie­siąc temu, kie­dy rów­nież lecie­li­śmy tą linią.

Jesteśmy w Singapurze

Sin­ga­pur przy­wi­tał nas wyjąt­ko­wo pogod­nie, jed­nak z dale­ka widać już było małe zachmu­rze­nie. Byli­śmy bar­dzo szczę­śli­wi. Kolej­ny kraj, kolej­ne doświad­cze­nia i następ­ny etap naszej podró­ży. Moż­na powie­dzieć, że chy­ba naj­czyst­szy patrząc na wszyst­ko co nas w tym kra­ju otaczało.

Radość po lądowaniu w Singapurze

Metro w Singapurze

Zaraz po przy­lo­cie uda­li­śmy się zaku­pić kar­tę na lokal­ne środ­ki komu­ni­ka­cji — busy, metro MRT oraz kolej naziem­ną LRT, któ­rą cza­sa­mi moż­na spo­tkać. Naj­pierw jed­nak spraw­dzi­li­śmy, czy będzie­my musie­li pła­cić za Kac­pra. Aby to zoba­czyć nale­ży porów­nać wyso­kość dziec­ka z wzor­cem i wte­dy wie­my, czy jedzie­my za dar­mo i czy musi­my dla nie­go wyro­bić kar­tę tzw. Con­ces­sion Card. Jak widać oka­zał się, że Kac­per był więk­szy niż 90cm i młod­szy od 7 lat. Ozna­cza to, że nie pła­ci­my za nie­go, jed­nak musi­my wyro­bić dla nie­go bez­płat­ną kar­tę dziecięcą.

Metro i dzie­ci w Singapurze

Za resz­tę naszej eki­py musie­li­śmy już zapła­cić. Kar­ta tury­stycz­na na 2 dni kosz­tu­je 16S$  + dodat­ko­wa opła­ta 10S$ za kar­tę, któ­ra zosta­nie nam zwró­co­na w cią­gu 5 dni od momen­tu odda­nia kar­ty. Z naszych wyli­czeń i z prak­ty­ki pole­ca­my tę kar­tę, bo znacz­nie uła­twia poru­sza­nie się po kra­ju oraz co waż­ne jest dużo bar­dziej eko­no­micz­na niż kupo­wa­nie poje­dyn­czych bile­tów. Kar­tę taką moż­na doła­do­wać dowol­ną kwo­tą — min. 10S$. Każ­dy prze­jazd kupio­ny kar­tą jest znacz­nie tań­szy od bile­tu jednorazowego.

Kar­ty Metro w Singapurze

Co cie­ka­we w więk­szo­ści metra w Sin­ga­pu­rze świet­nie zosta­ło roz­wią­za­ne poka­za­nie, gdzie jeste­śmy i jak dale­ko jest do naszej sta­cji doce­lo­wej. Mamy tutaj dio­dy, któ­re bar­dzo czy­tel­nie infor­mu­ją o naszym poło­że­niu. Widzie­li­śmy już coś takie­go w Pol­sce, jed­nak było bar­dzo mało czy­tel­ne. Tutaj to po pro­stu bajka.

Ozna­cze­nie sta­cji w metrze w Singapurze

Kac­per bar­dzo polu­bił jaz­dę z przo­du lek­kiej kolej­ki (LRT), czuł się cza­sa­mi jak na praw­dzi­wym rol­ler coaste­rze w zwol­nio­nym tempie.

Kac­per w Metrze

Gościna w Singapurze

W Sin­ga­pu­rze uda­ło nam się noco­wać u rodzi­ny z trój­ką dzie­ci. Lubi­my takie spo­tka­nia. Dzie­ci mogą poznać nowych zna­jo­mych, poba­wić się w nowe gry i zaba­wy oraz pod­szko­lić język. Nie ina­czej było i tym razem. Spę­dzi­li­śmy tam miło i sym­pa­tycz­nie czas, pomi­mo, że do cen­trum mie­li­śmy napraw­dę dość dale­ko. Co cie­ka­we, nume­ra­cja miesz­kań w Sin­ga­pu­rze jest ciut inna od tej , któ­rą zna­my z nasze­go podwór­ka. Tutaj adres typu: 123, Choa Chu Kang Stre­et 11, #03–43 ozna­cza uli­cę Choa Chu Kang numer 11, blok numer 123, pię­tro 3 i miesz­ka­nie numer 43. Cie­ka­we co ?

Zaba­wy w domu w Singapurze
Gra­my w UNO w Singapurze
Prze­bie­ra­my się w Singapurze

Pozna­li­śmy rów­nież nową grę -  Oshel­lo. Kac­per i chłop­czyk z Sin­ga­pu­ru bar­dzo lubi­li w nią grać.

Oshel­lo

Obda­ro­wa­li­śmy też dzie­cia­ki pre­zen­ta­mi z Pol­ski — mię­dzy inny­mi trzeb­nic­kim kotem.

Trzeb­nic­ki kotek dla dzie­ci w Singapurze

Little India w Singapurze

Jak sama nazwa wska­zu­je to praw­dzi­we Małe Indie w Sin­ga­pu­rze. Poko­cha­li­śmy posił­ki w tej dziel­ni­cy — po pro­stu pal­ce lizać. Bar­dzo sma­ku­je nam kuch­nia indyj­ska, cze­ka­my tyl­ko co będzie jak poje­dzie­my do tych dużych — praw­dzi­wych Indii 🙂 Znaj­du­ją się tutaj świą­ty­nie hin­du­skie i wie­le skle­pów z pamiąt­ka­mi zwią­za­ny­mi z tam­tej­szą kul­tu­rą. Prze­czy­ta­li­śmy już kil­ka ksią­żek na jej temat, jed­nak cały czas mamy wra­że­nie, że to wciąż chy­ba zde­cy­do­wa­nie za mało.

Hin­du­ska świątynia w Małych Indiach w Singapurze
W hinduskiej świątyni
W hin­du­skiej świątyni
W hinduskiej świątyni
W hin­du­skiej świątyni

Spa­ce­ru­jąc po dziel­ni­cy Lit­tle India moż­na natknąć się na takie pięk­ne mura­le. Poni­żej kil­ka z nich.

Mura­le Lit­tle India
Mura­le Lit­tle India
Mura­le Lit­tle India

Kuchnia indyjska w Singapurze

Jedli­śmy, sma­ko­wa­li­śmy i byli­śmy zachwy­ce­ni. Super jedze­nie w dobrych cenach jak na Sin­ga­pur. Pró­bo­wa­li­śmy  m.in. takich sma­ko­ły­ków jak  idli, cha­pa­ti, czy świet­ne pla­cusz­ki naan z czosnkiem.

Naj­pierw jed­nak trze­ba było umyć ręce przed jedze­niem. Takiej miej­sce znaj­du­je się na tar­gu, więc nie ma z tym żad­nych pro­ble­mów. Więk­szość potraw bowiem jedli­śmy bez uży­cia sztućców.

Myje­my ręce przed jedzeniem
idli

Trosz­kę spa­lo­ny pla­cu­szek czosn­ko­wy. Mimo wszyst­ko został szyb­ciut­ko zjedzony 🙂

Naan placuszek czosnkowy
Naan pla­cu­szek czosnkowy
Cha­pat­ti
Pla­cusz­ki w Lit­tle India

Naszym nume­rem jeden, jeśli cho­dzi o napo­je były her­bat­ki Teh Halia (imbir) oraz Teh Masa­la. Cud, po pro­stu cud , pole­ca­my każ­de­mu — pili­śmy do każ­de­go posił­ku. Nasz numer jeden, jeśli cho­dzi o roz­grze­wa­ją­ce napo­je pod­czas naszej podró­ży dooko­ła świa­ta. Poni­żej zdję­cie z naszym her­ba­cia­nym mistrzem.

Teh Halia mistrz

Spa­ce­ru­jąc po małych Indiach moż­na spo­tkać rów­nież wie­lu kraw­ców. My nie potrze­bo­wa­li­śmy nic szyć, nato­miast musie­li­śmy zmie­rzyć Oliw­kę, bo tuż po powro­cie do domu będzie mia­ła Komu­nię, a wymia­ry musie­li­śmy wysłać jak naj­szyb­ciej. Poży­czy­li­śmy więc miar­kę od lokal­ne­go kraw­ca i siup wszyst­ko się udało.

Kra­wiec w Małych Indiach

Rodzinne spotkanie w Singapurze

Cza­sa­mi zda­rza się tak, że rodzi­nę moż­na spo­tkać nie tyl­ko w Pol­sce. Tym razem nas spo­tka­ła taka sym­pa­tycz­na moż­li­wość. Nasze kuzy­no­stwo z Lon­dy­nu oraz wujo­stwo z Pol­ski przy­je­cha­ło wła­śnie na wypo­czy­nek w tą część świa­ta. Uda­ło nam się tak syn­chro­ni­zo­wać pla­ny, że spo­tka­li­śmy się wła­śnie w Sin­ga­pu­rze. Przy­jem­na wizy­ta, a dzie­cia­ki mogły poba­wić się z już nie­dłu­go trzy­ję­zycz­ną kuzyn­ką Eli — ta to jest szczęściara 🙂

Spo­tka­nie z rodzi­na w Singapurze

Kola­cyj­kę zje­dli­śmy wspól­nie na chiń­skim tar­gu, gdzie zno­wu pró­bo­wa­li­śmy nowych sma­ków. Uda­ło się — tra­fi­li­śmy doskonale.

Zupa ryb­na
Glu­to­wa­ta zupka

Gardens by the Bay w Singapurze

Gar­dens by the Bay to nie­sa­mo­wi­te, nowo­cze­sne ogro­dy bota­nicz­ne wraz z dwie­ma olbrzy­mi­mi kopu­ła­mi w któ­rych zamknię­to prze­róż­ne drze­wa i rośli­ny. Co wię­cej w ogro­dzie znaj­dzie­my rów­nież wie­le futu­ry­stycz­nych wież, któ­re cie­ka­wie kom­po­nu­ją się z ota­cza­ją­cą zielenią.

Gar­dens by the Bay ocza­mi rodzin­ki w podróży

Rodzi­ce z dzieć­mi w par­ku mogą zna­leźć cie­ka­wy tor prze­szkód oraz wspa­nia­ły dar­mo­wy park wod­ny, gdzie moż­na się zupeł­nie za dar­mo wysza­leć. Nasza Oli­wia byłą prze­szczę­śli­wa. Wyba­wi­ła się jak nigdy. Szko­da tyl­ko, że Kac­per nie mógł jej towa­rzy­szyć — wszyst­ko przez jesz­cze nie zago­jo­ną raną przez wło­żo­ną w szpry­chy nogę.

Wod­ny park w Gar­dens by the Bay

Wie­czo­rem moż­na posłu­chać 15 minu­to­we­go poka­zu świa­teł i dźwię­ków. Trze­ba przy­znać, że robi to nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie. Zro­bio­ne na styl muzy­kal­nych fon­tann, tyle, że tutaj fon­tan­ny zastą­pio­ne zosta­ły przez wspo­mnia­ne wcze­śniej wieże.

Gar­dens by the Bay noc­ny pokaz gra świateł
Gar­dens by the Bay noc­ny pokaz gra świateł

colonial district, chinatown i CBD

W Colo­nial District znaj­dzie­my wie­le bry­tyj­skich pozo­sta­ło­ści, war­to pokrzą­tać się tro­chę i same­mu poszu­kać swo­ich pere­łek. Chi­na­town w Sin­ga­pu­rze na pierw­szy rzut oka wyda­je się aż nazbyt nowo­cze­sna, jed­nak wystar­czy zejść z oble­ga­nych uli­czek i miejsc, aby zoba­czyć jej praw­dzi­we ser­ce. Potra­wy wyjąt­ko­wo dobre i tanie, ale trze­ba się trosz­kę naszu­kać — naj­lep­sze na rogu uli­cy z restau­ra­cja­mi — na dru­gim pię­trze budyn­ku.  W CBD jak moż­na się spo­dzie­wać biz­nes goni biz­nes — olbrzy­mie budyn­ki i inte­re­sy na każ­dym kro­ku. Poni­żej gale­ria zdjęć z tych nie­sa­mo­wi­tych miejsc wraz z wspa­nia­ły­mi loda­mi, któ­rych po pro­stu nie mogli­śmy sobie odmówić.

Naj­lep­sze lody w Sinagapurze

 

Przygoda na rzece Mekong

O przy­go­dzie na rze­ce Mekong i dopły­nię­ciu łodzią do Luang Pra­bang myśle­li­śmy już od daw­na. Nie mogli­śmy się docze­kać, to mia­ła być wspa­nia­ła przygoda.

Po opusz­cze­niu Taj­lan­dii zna­leź­li­śmy się w Laosie. Zapla­no­wa­li­śmy jed­ną noc w przy­gra­nicz­nym mie­ście Huaxay, gdzie następ­ne­go dnia mie­li­śmy ruszyć w dwu­dnio­wy rejs rze­ką Mekong do Luang Pra­bang. Nasze pierw­sze wra­że­nia zda­ły się potwier­dzać utar­te opi­nie o tym kra­ju i jego mieszkańcach.

Houaxay
Houaxay

Leniwi laotańczycy

W skle­pach nie ma cen, o każ­dy pro­dukt nale­ży pytać sprze­daw­cę ile kosz­tu­je. Ten poda­je ją jak z kape­lu­sza, oce­nia­jąc zamoż­ność pyta­ją­ce­go. W jed­nym skle­pie za ten sam pro­dukt sprze­daw­ca co chwi­le poda­wał nam inną cenę. Noc­le­gi są dużo tań­sze niż w Taj­lan­dii, jed­nak jedze­nie już nie. Nie jest ani tak samo dobre, ani tak tanie. W skle­pach, czy na baza­rach widać czę­sto, jak sprze­daw­ca zamiast cze­kać na klien­ta, po pro­stu leży sobie w hama­ku, lub na śpi na łóż­ku. Wiel­kim  szczy­tem leni­stwa była jed­na z sytu­acji w lokal­nej domo­wej knajp­ce. Kie­dy cze­ka­li­śmy na posi­łek, któ­ry przy­go­to­wy­wa­ła Pani domu, nagle z pię­tra zszedł jej mąż. Ład­nie się uśmiech­nął, przy­wi­tał z nami i zasiadł spo­koj­nie przed tele­wi­zo­rem. W tej samej chwi­li, jego żona zaczę­ła mu usłu­gi­wać. Naj­pierw zapy­ta­ła cze­go się napi­je, po czym zro­bi­ła her­ba­tę i poda­ła do jego małe­go sto­li­ka. Chwi­lę potem Pan roz­pro­sto­wał kości, wycią­gnął nogi, ski­nął na żonę, a ta przy­bie­gła i roz­po­czę­ła zakła­dać mu skar­pe­ty. Następ­nie przy­nio­sła bana­ny, któ­ry­mi ów “zmę­czo­ny” mąż posta­no­wił nas poczę­sto­wać. Nie miał jed­nak ocho­ty nam ich podać, zawo­łał żonę, żeby ode­rwa­ła kil­ka bana­nów i poda­ro­wa­ła nam. Wyglą­da­ło to wszyst­ko bar­dzo komicz­nie, mamy jed­nak nadzie­ję, że takie zacho­wa­nie nie było laotań­ską nor­mą, a jed­nak odosob­nio­nym przy­pad­kiem. Tele­wi­zo­ra nie włą­czył, zapew­ne nie chcia­ło mu się się­gnąć po pilota…

Start podróży łodzią do Luang Prabang
Start podróży łodzią do Luang Prabang

Co na łodzi do luang prabang

Kolej­ne­go ran­ka goto­wi na przy­go­dę ocho­czo ruszy­li­śmy do por­tu. W trans­por­cie pozna­li­śmy parę Pola­ków, któ­rzy podob­nie jak my wybra­li się w podróż życia. W por­cie cze­ka­ło już kil­ka łódek, w tym nasza. Po wej­ściu na łód­kę, wszyst­kie baga­że zosta­ły scho­wa­ne pod pod­kła­dem. My zasie­dli­śmy na wcze­śniej przy­dzie­lo­nych miej­scach. Na łodzi moż­na wyod­ręb­nić kil­ka rodza­jów miejsc. Na samym przo­dzie znaj­du­ją się miej­sca z naj­lep­szym wido­kiem. Mają jed­nak ten minus, że strasz­nie wie­je i może być zim­no. Dalej niżej na pokła­dzie znaj­du­ją się drew­nia­ne sie­dze­nia z podusz­ka­mi. Tuż za nimi znaj­du­ją się samo­cho­do­we fote­le, na któ­rych przy­szło nam sie­dzieć dwa dni. Dalej znaj­du­ją się tyl­ne miej­sca tuż przy toa­le­cie oraz małym skle­pi­ku. Na koń­cu łodzi jest spe­cjal­ne miej­sce, gdzie Tubyl­cy bez przy­pi­sa­nych miejsc, sie­dzą, leżą i cze­ka­ją, aż łódź dopły­nie do ich wioski.

Siedzenia w łodzi do Luang Prabang

widoki w podróży

Podróż łodzią to nie­sa­mo­wi­te prze­ży­cie. Mimo, że kra­jo­braz co jakiś czas ule­gał zmia­nie, to jed­nak z każ­dej stro­ny ota­czał nas nie­sa­mo­wi­ty Mekong. Wiel­ka rze­ka prze­pły­wa­ją­ca przez Chi­ny, Myan­mę, Taj­lan­dię, Laos, Kam­bo­dżę i Wiet­nam. Coś wspaniałego.

Widoki na Mekong i okolice z łodzi do Luang Prabang

życie na łodzi

Życie na łodzi toczy­ło się swo­im ryt­mem. Ludzi wypo­czy­wa­li, podzi­wia­li kra­jo­bra­zy, jedli, pili, czy­ta­li książ­ki i zawie­ra­li nowe zna­jo­mo­ści. Tak też było i z nami — wszyst­kie­go po tro­chu. Na stat­ku pozna­li­śmy kil­ka osób, jed­ną z nich był Austriak, któ­ry śpie­wał nam pio­sen­ki Jonh’a Denver — kto zna, wie o czym piszemy.

Podró­żo­wa­nie łodzią po Mekon­gu w nocy jest bar­dzo nie­bez­piecz­ne. Dla­te­go też wie­czo­rem zawi­ta­li­śmy do por­tu — Pak Beng, gdzie miło spę­dzi­li­śmy wie­czór z Pola­ka­mi — Mar­ci­nem i Moni­ką. Zachód słoń­ca nad Mekon­giem wyglą­da bajecz­nie, zobacz­cie sami na poniż­szym zdjęciu.

Zachód słońca nad rzeką Mekong

Następ­ne­go dnia, zaopa­trze­ni w pro­wiant ruszy­li­śmy zająć miej­sca na łodzi. Tym razem miej­sca nie były już nume­ro­wa­ne, każ­dy sia­dał gdzie chciał.

Łódź do Luang Prabang

piękna zabawa

W dru­gim dniu podró­ży do bawią­ce­go się Kac­pra pode­szła dwój­ka laotań­skich dzie­ci. Na począt­ku przy­sta­nę­li, a potem zaczę­li się z nim bawić. Widać było, że chy­ba pierw­szy raz w życiu doty­ka­ją kloc­ków lego. Chłop­czyk nie potra­fił zło­żyć dwóch kloc­ków, autkiem nato­miast umiał bawić się bar­dzo dobrze. Była to dobra szko­ła dla naszych pociech, mogli­śmy po raz kolej­ny poka­zać im, jak świat jest róż­ny i jakie to szczę­ście dla nas, że uro­dzi­li­śmy się w Pol­sce. Każ­de­mu z nich dali­śmy po bato­nie. Szyb­ko je scho­wa­li i bawi­li się dalej.

Zabawa z tubylcami na łodzi na rzece Mekong

prawdziwe życie

Pod­czas podró­ży co jakiś czas pod­pły­wa­li­śmy do lądu, aby zabrać nowych ludzi i pozwo­lić opu­ścić pokład innym miesz­kań­com.  Bar­dzo lubi­li­śmy te posto­je. Zawsze wie­le osób z wio­ski przy­cho­dzi­ło zoba­czyć łódź, przy­wi­tać rodzi­nę, ode­brać towa­ry i poma­chać podróż­nym. Naj­bar­dziej lubi­my dzie­ci, któ­re z uśmie­chem wita­ły nas na każ­dym przy­stan­ku. Na ich twa­rzach było widać radość. Potra­fi­ły bawić się wszyst­kim co mia­ły dooko­ła sie­bie. Napraw­dę nie­wie­le było potrze­ba, aby na ich twa­rzach zago­ścił uśmiech.

Mieszkańcy wsi nad rzeką Mekong Mała dziewczynka ze wsi nad rzeką Mekong

Mija­ły godzi­ny i powo­li zbli­ża­li­śmy się do por­tu doce­lo­we­go poło­żo­ne­go na pół­noc od Luang Pra­bang. To był koniec naszej podró­ży, jak­że innej od wszyst­kich pod­czas naszej wędrów­ki. Kto wie, co jesz­cze przed nami.

Dzieci ze wsi przy rzece Mekong

Nie­da­le­ko od Bang­ko­ku, na połu­dnio­wy zachód znaj­du­je się pły­wa­ją­cy targ Ampha­wa, któ­ry przy­cią­ga rze­sze tury­stów oraz lokal­nych miesz­kań­ców. Kie­dyś słu­żył wymia­nie towa­rów, teraz moż­na kupić lokal­ne warzy­wa i owo­ce, ale naj­więk­szą atrak­cją jest tutaj kupie­nie posił­ku przy­go­to­wy­wa­ne­go na pły­wa­ją­cej łodzi. My posta­no­wi­li­śmy wyru­szyć na targ bar­dzo wcześnie.

Akhawa transport
Akha­wa transport

Po dotar­ciu na miej­sce oka­za­ło się, że chy­ba jeste­śmy pierw­szy­mi oso­ba­mi na tym tar­gu. Było pusto, nikt nie pły­wał i nie zapo­wia­da­ło się, że w naj­bliż­szym cza­sie cos się zmieni.

Akhawa pływający targ z rana
Akha­wa pływający targ z rana

 

Akhawa pływający targ z rana
Akha­wa pływający targ z rana

Zaczę­li­śmy więc spa­ce­ro­wać i cie­szyć się wspa­nia­łą drew­nia­ną zabu­do­wą, któ­ra cią­gnę­ła się przy  rze­ce Mae Klong. Drew­nia­ne połą­czo­ne dom­ki sta­ły jeden obok dru­gie­go. Drzwi zaczę­ły się powo­li otwie­rać i pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca wpa­da­ły do domów. Więk­szość miesz­kań­ców mia­ła przed domem skle­pi­ki lub bary, więc wszyst­ko zaczy­na­ło  budzić się do życia.
Dzień na pły­wa­ją­cym tar­gu roz­po­czę­li­śmy od kawy zapa­rza­nej  w spe­cjal­nej skar­pe­cie. Tra­dy­cyj­nie tak wła­śnie pija­no kie­dyś kawę i jesz­cze moż­na spo­tkać się z tym spo­so­bem zapa­rza­nia na ulicy.

Tajska kawa w skarpecie
Taj­ska kawa w skarpecie

Łód­ki jesz­cze nie pły­wa­ły, ale my zatrzy­ma­li­śmy się  na smacz­nej zupie, żeby upa­jać się budzą­cym się do życia targiem.

Tajskie jedzonko
Taj­skie jedzonko

[cap­tion id=“attachment_5570” align=“alignnone” width=“1024”]Tajskie jedzonko Taj­skie jedzonko

Az trud­no uwie­rzyć, że po 2 h targ tęt­nił już życiem. Uli­ce były tak prze­peł­nio­ne ludź­mi, że cięż­ko było się przemieszczać.

Amphawa - pływający targ
Ampha­wa — pły­wa­ją­cy targ
Amphawa - pływający targ
Ampha­wa — pły­wa­ją­cy targ

Mie­li­śmy więc duże szczę­ście, że mogli­śmy zoba­czyć to uro­cze miej­sce jesz­cze przed zatło­czo­ny­mi uli­ca­mi. Zje­dli­śmy obiad któ­ry pani przy­go­to­wy­wa­ła nam na łodzi. Skosz­to­wa­li­śmy loka­le przy­sma­ki i z peł­ny­mi brzusz­ka­mi byli­śmy goto­wi wracać.

Kulinarne przysmaki
Kuli­nar­ne przysmaki
Ośmiorniczki
Ośmior­nicz­ki

Z oka­zji dnia dziec­ka mogli­śmy  uczest­ni­czyć w warsz­ta­tach malar­skich. Pod okiem fachow­ca dzie­ci two­rzy­ły swo­je pra­ce. Na pamiąt­kę dosta­li­śmy obraz nama­lo­wa­ny przez same­go artystę.

Dzień dziecka w Tajlandii
Dzień dziec­ka w Tajlandii
Dzień dziecka w Tajlandii
Dzień dziec­ka w Tajlandii

 

Wkrót­ce doda­my gale­rię zdjęć.

 

 

 

 Outback w Australii

Na out­back w Austra­lii cze­ka­li­śmy z nie­cier­pli­wo­ścią. Byli­śmy pew­ni, że poje­dzie­my, nie wie­dzie­li­śmy jed­nak gdzie dokład­nie. Pro­ble­mem był czas kie­dy zna­leź­li­śmy się w Austra­lii — gru­dzień. To nie jest dobry moment na out­back. Wszech­obec­ny upał powo­du­je, że licz­ba przy­by­szów w out­back jest zni­ko­ma. Po roz­mo­wie z miesz­kań­ca­mi posta­no­wi­li­śmy, że uda­my się do miej­sca, gdzie roz­po­czy­na się praw­dzi­wy out­back — do Bur­ke. Podob­no, kto nie był w Bur­ke nie zna Austra­lii. Więc już teraz chy­ba tro­chę ją zna­my i kochamy 🙂

Lightening Ridge

Lightening Ridge
Ligh­te­ning Ridge

Dojazd do Bur­ke zajął nam kil­ka dni. Po dro­dze odwie­dzi­li­śmy wie­le kli­ma­tycz­nych małych miej­sco­wo­ści. Dotar­li­śmy rów­nież do Ligh­te­ning Rid­ge — miej­sca, gdzie cią­gle wydo­by­wa­ne są prze­pięk­ne opa­le szla­chet­ne. Odwie­dzi­li­śmy kopal­nie, zoba­czy­li­śmy miej­sca wydo­by­cia oraz nauczy­li­śmy się jak odróż­niać opa­le oraz biżu­te­rię, któ­ra jest z nich wyko­na­na. Co cie­ka­we ceny nie­któ­rych opa­li osią­ga­ją nie­bo­tycz­ne kwo­ty, poni­żej jeden z opa­li szla­chet­nych w cenie jedy­nie 120tyś dola­rów australijskich.

Opale szlachetne
Opa­le szlachetne

Oprócz samych opa­li w Ligh­te­ning Rid­ge znaj­du­ją się row­nież gorą­ce źró­dła. Jest to dosko­na­łe miej­sce spo­tkań lokal­nych miesz­kań­ców oraz przy­by­szów z odle­głych kra­jów. Miło było tro­chę poga­wo­rzyć z miesz­kań­ca­mi w bar­dzo gorą­cej wodzie.

Kąpiele w gorących źródłach
Kąpie­le w gorą­cych źródłach

Teleskopy

Na out­bac­ku w Austra­lii jest jesz­cze coś nie­sa­mo­wi­te­go. Aby to zoba­czyć, wystar­czy w nocy pod­nieść gło­wę do góry. Nie­bo, pięk­ne nie­bo. Tak inne niż to nasze pol­skie, nowe cie­ka­we gwiaz­do­zbio­ry, któ­re moż­na podzi­wiać godzi­na­mi. Dotar­li­śmy do miej­sca, gdzie znaj­du­je się naj­więk­szy w Austra­lii tele­skop. Mogli­śmy go jedy­nie zoba­czyć przez szy­bę, jed­nak uda­ło nam się za to obej­rzeć nie­bo oraz doj­rzeć pla­ne­tę Uran poprzez naj­więk­szy na pół­ku­li połu­dnio­wej tele­skop otwar­ty do publicz­ne­go użyt­ku. Wra­że­nie nie­sa­mo­wi­te — pierw­sze sło­wa Oli­wii po odej­ściu od tele­sko­pu — “Wow”. To było coś wspaniałego.

Teleskop
Tele­skop

Burke

Bur­ke przy­wi­ta­ło nas mega gorą­co. Mak­sy­mal­na zano­to­wa­na tem­pe­ra­tu­ra na zewnątrz wg nasze­go auta wyno­si­ła 47st. Pali­ło nie­sa­mo­wi­cie. Mia­sto nie jest niczym nad­zwy­czaj­nym, wyglą­da jak tro­chę opusz­czo­ne. Może dla­te­go, że w takiej tem­pe­ra­tu­rze wszy­scy wolą sie­dzieć przy kli­ma­ty­za­cji? Na cmen­ta­rzu w Bur­ke co cie­ka­we nie cho­dzi się, a jeź­dzi samo­cho­dem. Na począt­ku wyda­ło nam się to tro­chę dziw­ne, jed­nak wystar­czy wyjść z auta, aby zro­zu­mieć dla­cze­go tak wła­śnie jest.

Doko­ła mia­sta jed­nak roz­po­czy­na się praw­dzi­wy out­back. Uda­ło nam się doje­chać do dwóch par­ków naro­do­wych oraz wje­chać na jed­ną z pobli­skich gór — górę Ouxley. Góra ta znaj­du­je się kil­ka­dzie­siąt km od mia­sta. Dro­ga grun­to­wa, któ­ra pro­wa­dzi na szczyt jest na samym koń­cu dość stro­ma. Mnó­stwo czer­wo­nej, rodzi­mej zie­mi, dużo kan­gu­rów i cudow­ne wido­ki z góry. Chy­ba nigdy nie zapo­mni­my tego wra­że­nia, jak mogli­śmy spoj­rzeć w busz aż po hory­zont. Zachód słoń­ca był rów­nież prze­pięk­ny. Genial­ne było to, że byli­śmy tam sami — napraw­dę sami!

Góra Ouxley
Góra Ouxley
Góra Ouxley
Góra Ouxley

Park Narodowy Toorale i Guandabooka

Park Narodowy Toorale
Park Naro­do­wy Toorale

Park Naro­do­wy Toora­le, to wiel­ka rów­ni­na powo­dzio­wa, dzie­siąt­ki kan­gu­rów oraz wie­le stru­si. Po dro­dze do i z par­ku spo­tka­li­śmy TYLKO jeden samo­chód. Na polu namio­to­wym byli­śmy oczy­wi­ście sami, uda­ło nam się nawet popły­wać w rze­ce Dar­ling. Tutaj jest to cał­ko­wi­cie bez­piecz­ne — nie ma pija­wek, kro­ko­dy­li, ani nicze­go, cze­go mogli­by­śmy się obawiać 🙂

Kąpiel w rzece Darling

Po wizy­cie w par­ku Toora­le uda­li­śmy się do Par­ku Naro­do­we­go Guan­da­bo­oka. Było eks­tre­mal­nie gorą­co, dojazd był dość cięż­ki, wła­śnie ze wzglę­du na tem­pe­ra­tu­rę, mimo, że kli­ma­ty­za­cja dzia­ła­ła cały czas dość spraw­nie. Wystar­czy­ło otwo­rzyć drzwi, aby fala gorą­ca ude­rzy­ła pro­sto w nas. Jadąc do par­ku nie minął nas ani jeden samo­chód. Byli­śmy sami, a wie­czo­rem podzi­wia­li­śmy malun­ki Abo­ry­ge­nów. Nie ma ich wie­le, jed­nak są bar­dzo inte­re­su­ją­ce. Do dnia dzi­siej­sze­go nie wia­do­mo z jakie­go wie­ku pocho­dzą — jest to wiel­ka niewiadoma…

Malunki Aborygenow
Malun­ki Aborygenow

Z out­bac­ku ruszy­li­śmy w stro­nę Syd­ney. Mamy jed­nak nadzie­ję, że będzie­my mogli tutaj przy­je­chać raz jesz­cze, w porze, kie­dy tem­pe­ra­tu­ra będzie już dużo bar­dziej sprzyjająca.

Translate »
Zapisz się do naszego newslettera
Chcesz być na bieżąco? Wpisz poniżej swój email i dostawaj jako pierwszy informacje o naszych wpisach!
Szanujemy Twoją prywatność