Tag

Azja

Browsing

Lot z Wietnamu do Singapuru

Lecimy do Singapuru
Leci­my do Singapuru

Musi­my przy­znać, że dłu­go ocze­ki­wa­li­śmy na przy­lot do Sin­ga­pu­ru. Tro­chę nam już się dłu­żył pobyt w Wiet­na­mie, gdzie spę­dzi­li­śmy pra­wie 30 dni, czy­li tyle na ile pozwa­la­ła nam wiza. Jesz­cze przed odpra­wą w Wiet­na­mie oka­za­ło się, że na dzie­cię­cych e‑wizach sys­tem wpi­sał, że mogą one być na tere­nie Wiet­na­mu tyl­ko 28 dni, a nie 30, jak to powin­no być. My byli­śmy 29 dni, więc o jeden dzień dłu­żej. Zosta­li­śmy zmu­sze­ni więc odwie­dzić na lot­ni­sku służ­bę gra­nicz­ną Wiet­na­mu, któ­ra jak moż­na się było spo­dzie­wać, nie oka­za­ła się zbyt miła. Nie bar­dzo chcie­li nam ustą­pić, jed­nak pew­ni swe­go, ostro wal­czy­li­śmy, że nie zapła­ci­my za zbyt dłu­gi pobyt, gdyż to nie nasza wina, że sys­tem źle wyzna­czył datę na wydru­ku. Urzęd­nik nie był zbyt zado­wo­lo­ny, nawet krzyk­nął na nas, wziął wizy i poszedł. Po chwi­li wró­cił, zło­żył pod­pis, odwró­cił się na pię­cie i poszedł. Uda­ło się, mogli­śmy teraz bez prze­szkód wyru­szyć do zupeł­nie innej rzeczywistości.

Jedzonko w Singapore Airlines jak zwykle nie zawodzi
Jedzon­ko w Sin­ga­po­re Air­li­nes jak zwy­kle nie zawodzi

Do Sin­ga­pu­ru lecie­li­śmy linia­mi Sin­ga­po­re Air­li­nes. Lubi­my te linie, moż­na poczuć się jak w pierw­szej kla­sie, mimo, że leci­my kla­są eko­no­micz­ną. Jak zwy­kle czy­sto i wygod­nie. Jedze­nie bar­dzo smacz­ne, dzie­ci są zachwy­co­ne. Kolej­ny lot i kolej­ne zabaw­ki dla nich — inne niż mie­siąc temu, kie­dy rów­nież lecie­li­śmy tą linią.

Jesteśmy w Singapurze

Sin­ga­pur przy­wi­tał nas wyjąt­ko­wo pogod­nie, jed­nak z dale­ka widać już było małe zachmu­rze­nie. Byli­śmy bar­dzo szczę­śli­wi. Kolej­ny kraj, kolej­ne doświad­cze­nia i następ­ny etap naszej podró­ży. Moż­na powie­dzieć, że chy­ba naj­czyst­szy patrząc na wszyst­ko co nas w tym kra­ju otaczało.

Radość po lądowaniu w Singapurze

Metro w Singapurze

Zaraz po przy­lo­cie uda­li­śmy się zaku­pić kar­tę na lokal­ne środ­ki komu­ni­ka­cji — busy, metro MRT oraz kolej naziem­ną LRT, któ­rą cza­sa­mi moż­na spo­tkać. Naj­pierw jed­nak spraw­dzi­li­śmy, czy będzie­my musie­li pła­cić za Kac­pra. Aby to zoba­czyć nale­ży porów­nać wyso­kość dziec­ka z wzor­cem i wte­dy wie­my, czy jedzie­my za dar­mo i czy musi­my dla nie­go wyro­bić kar­tę tzw. Con­ces­sion Card. Jak widać oka­zał się, że Kac­per był więk­szy niż 90cm i młod­szy od 7 lat. Ozna­cza to, że nie pła­ci­my za nie­go, jed­nak musi­my wyro­bić dla nie­go bez­płat­ną kar­tę dziecięcą.

Metro i dzie­ci w Singapurze

Za resz­tę naszej eki­py musie­li­śmy już zapła­cić. Kar­ta tury­stycz­na na 2 dni kosz­tu­je 16S$  + dodat­ko­wa opła­ta 10S$ za kar­tę, któ­ra zosta­nie nam zwró­co­na w cią­gu 5 dni od momen­tu odda­nia kar­ty. Z naszych wyli­czeń i z prak­ty­ki pole­ca­my tę kar­tę, bo znacz­nie uła­twia poru­sza­nie się po kra­ju oraz co waż­ne jest dużo bar­dziej eko­no­micz­na niż kupo­wa­nie poje­dyn­czych bile­tów. Kar­tę taką moż­na doła­do­wać dowol­ną kwo­tą — min. 10S$. Każ­dy prze­jazd kupio­ny kar­tą jest znacz­nie tań­szy od bile­tu jednorazowego.

Kar­ty Metro w Singapurze

Co cie­ka­we w więk­szo­ści metra w Sin­ga­pu­rze świet­nie zosta­ło roz­wią­za­ne poka­za­nie, gdzie jeste­śmy i jak dale­ko jest do naszej sta­cji doce­lo­wej. Mamy tutaj dio­dy, któ­re bar­dzo czy­tel­nie infor­mu­ją o naszym poło­że­niu. Widzie­li­śmy już coś takie­go w Pol­sce, jed­nak było bar­dzo mało czy­tel­ne. Tutaj to po pro­stu bajka.

Ozna­cze­nie sta­cji w metrze w Singapurze

Kac­per bar­dzo polu­bił jaz­dę z przo­du lek­kiej kolej­ki (LRT), czuł się cza­sa­mi jak na praw­dzi­wym rol­ler coaste­rze w zwol­nio­nym tempie.

Kac­per w Metrze

Gościna w Singapurze

W Sin­ga­pu­rze uda­ło nam się noco­wać u rodzi­ny z trój­ką dzie­ci. Lubi­my takie spo­tka­nia. Dzie­ci mogą poznać nowych zna­jo­mych, poba­wić się w nowe gry i zaba­wy oraz pod­szko­lić język. Nie ina­czej było i tym razem. Spę­dzi­li­śmy tam miło i sym­pa­tycz­nie czas, pomi­mo, że do cen­trum mie­li­śmy napraw­dę dość dale­ko. Co cie­ka­we, nume­ra­cja miesz­kań w Sin­ga­pu­rze jest ciut inna od tej , któ­rą zna­my z nasze­go podwór­ka. Tutaj adres typu: 123, Choa Chu Kang Stre­et 11, #03–43 ozna­cza uli­cę Choa Chu Kang numer 11, blok numer 123, pię­tro 3 i miesz­ka­nie numer 43. Cie­ka­we co ?

Zaba­wy w domu w Singapurze
Gra­my w UNO w Singapurze
Prze­bie­ra­my się w Singapurze

Pozna­li­śmy rów­nież nową grę -  Oshel­lo. Kac­per i chłop­czyk z Sin­ga­pu­ru bar­dzo lubi­li w nią grać.

Oshel­lo

Obda­ro­wa­li­śmy też dzie­cia­ki pre­zen­ta­mi z Pol­ski — mię­dzy inny­mi trzeb­nic­kim kotem.

Trzeb­nic­ki kotek dla dzie­ci w Singapurze

Little India w Singapurze

Jak sama nazwa wska­zu­je to praw­dzi­we Małe Indie w Sin­ga­pu­rze. Poko­cha­li­śmy posił­ki w tej dziel­ni­cy — po pro­stu pal­ce lizać. Bar­dzo sma­ku­je nam kuch­nia indyj­ska, cze­ka­my tyl­ko co będzie jak poje­dzie­my do tych dużych — praw­dzi­wych Indii 🙂 Znaj­du­ją się tutaj świą­ty­nie hin­du­skie i wie­le skle­pów z pamiąt­ka­mi zwią­za­ny­mi z tam­tej­szą kul­tu­rą. Prze­czy­ta­li­śmy już kil­ka ksią­żek na jej temat, jed­nak cały czas mamy wra­że­nie, że to wciąż chy­ba zde­cy­do­wa­nie za mało.

Hin­du­ska świątynia w Małych Indiach w Singapurze
W hinduskiej świątyni
W hin­du­skiej świątyni
W hinduskiej świątyni
W hin­du­skiej świątyni

Spa­ce­ru­jąc po dziel­ni­cy Lit­tle India moż­na natknąć się na takie pięk­ne mura­le. Poni­żej kil­ka z nich.

Mura­le Lit­tle India
Mura­le Lit­tle India
Mura­le Lit­tle India

Kuchnia indyjska w Singapurze

Jedli­śmy, sma­ko­wa­li­śmy i byli­śmy zachwy­ce­ni. Super jedze­nie w dobrych cenach jak na Sin­ga­pur. Pró­bo­wa­li­śmy  m.in. takich sma­ko­ły­ków jak  idli, cha­pa­ti, czy świet­ne pla­cusz­ki naan z czosnkiem.

Naj­pierw jed­nak trze­ba było umyć ręce przed jedze­niem. Takiej miej­sce znaj­du­je się na tar­gu, więc nie ma z tym żad­nych pro­ble­mów. Więk­szość potraw bowiem jedli­śmy bez uży­cia sztućców.

Myje­my ręce przed jedzeniem
idli

Trosz­kę spa­lo­ny pla­cu­szek czosn­ko­wy. Mimo wszyst­ko został szyb­ciut­ko zjedzony 🙂

Naan placuszek czosnkowy
Naan pla­cu­szek czosnkowy
Cha­pat­ti
Pla­cusz­ki w Lit­tle India

Naszym nume­rem jeden, jeśli cho­dzi o napo­je były her­bat­ki Teh Halia (imbir) oraz Teh Masa­la. Cud, po pro­stu cud , pole­ca­my każ­de­mu — pili­śmy do każ­de­go posił­ku. Nasz numer jeden, jeśli cho­dzi o roz­grze­wa­ją­ce napo­je pod­czas naszej podró­ży dooko­ła świa­ta. Poni­żej zdję­cie z naszym her­ba­cia­nym mistrzem.

Teh Halia mistrz

Spa­ce­ru­jąc po małych Indiach moż­na spo­tkać rów­nież wie­lu kraw­ców. My nie potrze­bo­wa­li­śmy nic szyć, nato­miast musie­li­śmy zmie­rzyć Oliw­kę, bo tuż po powro­cie do domu będzie mia­ła Komu­nię, a wymia­ry musie­li­śmy wysłać jak naj­szyb­ciej. Poży­czy­li­śmy więc miar­kę od lokal­ne­go kraw­ca i siup wszyst­ko się udało.

Kra­wiec w Małych Indiach

Rodzinne spotkanie w Singapurze

Cza­sa­mi zda­rza się tak, że rodzi­nę moż­na spo­tkać nie tyl­ko w Pol­sce. Tym razem nas spo­tka­ła taka sym­pa­tycz­na moż­li­wość. Nasze kuzy­no­stwo z Lon­dy­nu oraz wujo­stwo z Pol­ski przy­je­cha­ło wła­śnie na wypo­czy­nek w tą część świa­ta. Uda­ło nam się tak syn­chro­ni­zo­wać pla­ny, że spo­tka­li­śmy się wła­śnie w Sin­ga­pu­rze. Przy­jem­na wizy­ta, a dzie­cia­ki mogły poba­wić się z już nie­dłu­go trzy­ję­zycz­ną kuzyn­ką Eli — ta to jest szczęściara 🙂

Spo­tka­nie z rodzi­na w Singapurze

Kola­cyj­kę zje­dli­śmy wspól­nie na chiń­skim tar­gu, gdzie zno­wu pró­bo­wa­li­śmy nowych sma­ków. Uda­ło się — tra­fi­li­śmy doskonale.

Zupa ryb­na
Glu­to­wa­ta zupka

Gardens by the Bay w Singapurze

Gar­dens by the Bay to nie­sa­mo­wi­te, nowo­cze­sne ogro­dy bota­nicz­ne wraz z dwie­ma olbrzy­mi­mi kopu­ła­mi w któ­rych zamknię­to prze­róż­ne drze­wa i rośli­ny. Co wię­cej w ogro­dzie znaj­dzie­my rów­nież wie­le futu­ry­stycz­nych wież, któ­re cie­ka­wie kom­po­nu­ją się z ota­cza­ją­cą zielenią.

Gar­dens by the Bay ocza­mi rodzin­ki w podróży

Rodzi­ce z dzieć­mi w par­ku mogą zna­leźć cie­ka­wy tor prze­szkód oraz wspa­nia­ły dar­mo­wy park wod­ny, gdzie moż­na się zupeł­nie za dar­mo wysza­leć. Nasza Oli­wia byłą prze­szczę­śli­wa. Wyba­wi­ła się jak nigdy. Szko­da tyl­ko, że Kac­per nie mógł jej towa­rzy­szyć — wszyst­ko przez jesz­cze nie zago­jo­ną raną przez wło­żo­ną w szpry­chy nogę.

Wod­ny park w Gar­dens by the Bay

Wie­czo­rem moż­na posłu­chać 15 minu­to­we­go poka­zu świa­teł i dźwię­ków. Trze­ba przy­znać, że robi to nie­sa­mo­wi­te wra­że­nie. Zro­bio­ne na styl muzy­kal­nych fon­tann, tyle, że tutaj fon­tan­ny zastą­pio­ne zosta­ły przez wspo­mnia­ne wcze­śniej wieże.

Gar­dens by the Bay noc­ny pokaz gra świateł
Gar­dens by the Bay noc­ny pokaz gra świateł

colonial district, chinatown i CBD

W Colo­nial District znaj­dzie­my wie­le bry­tyj­skich pozo­sta­ło­ści, war­to pokrzą­tać się tro­chę i same­mu poszu­kać swo­ich pere­łek. Chi­na­town w Sin­ga­pu­rze na pierw­szy rzut oka wyda­je się aż nazbyt nowo­cze­sna, jed­nak wystar­czy zejść z oble­ga­nych uli­czek i miejsc, aby zoba­czyć jej praw­dzi­we ser­ce. Potra­wy wyjąt­ko­wo dobre i tanie, ale trze­ba się trosz­kę naszu­kać — naj­lep­sze na rogu uli­cy z restau­ra­cja­mi — na dru­gim pię­trze budyn­ku.  W CBD jak moż­na się spo­dzie­wać biz­nes goni biz­nes — olbrzy­mie budyn­ki i inte­re­sy na każ­dym kro­ku. Poni­żej gale­ria zdjęć z tych nie­sa­mo­wi­tych miejsc wraz z wspa­nia­ły­mi loda­mi, któ­rych po pro­stu nie mogli­śmy sobie odmówić.

Naj­lep­sze lody w Sinagapurze

 

Mekong  — rzeka cud

Rze­ka Mekong chy­ba nas prze­śla­du­je. Taj­lan­dia, Laos, Kam­bo­dża. Przed nami jesz­cze jeden kraj — Wiet­nam, gdzie spo­tka­my się z nią po raz ostat­ni w tej podró­ży. Póki co jest pięk­nie. Wie­my, że jesz­cze kie­dyś zoba­czy­my się ponownie…

Zawę­dro­wa­li­śmy pra­wie na samą pół­noc Taj­lan­dii, do miej­sca gdzie nie tyl­ko moż­na poroz­ma­wiać z człon­ka­mi ple­mie­nia Akha, ale rów­nież w spo­ko­ju napić się lokal­nej her­ba­ty Oolong z praw­dzi­wy­mi Chiń­czy­ka­mi oraz skosz­to­wać dosko­na­łej kawy Ara­bi­ki z wido­kiem na wspa­nia­łe wzgórza.

Może to wyda­wać się tro­chę dziw­ne, ale tak, ist­nie­je takie miej­sce w Taj­lan­dii, gdzie łatwiej dostać menu chiń­skie, niż taj­skie. Takim miej­scem jest Mae Salong i jego oko­li­ce. Pierw­si Chiń­czy­cy, któ­rzy tu przy­by­li byli człon­ka­mi 93 dywi­zjo­nu chiń­skiej armii naro­do­wej, któ­ra ucie­ka­ła przed chiń­skim komu­ni­zmem. Na począt­ku pro­du­ku­ją­cy opium, póź­niej za namo­wą rzą­du taj­skie­go roz­po­czę­li upra­wę grzy­bów oraz her­ba­ty ulung.

Transport do Mae Salong
Trans­port do Mae Salong

Dotar­cie do Mae Salong z Chiang Dao zaję­ło nam ponad pięć godzin. Naj­pierw bus, a potem dwie lokal­ne tak­sów­ki zwa­ne “Song­tha­ew”. Tro­chę zmę­cze­ni, ale zado­wo­le­ni wyszli­śmy na ostat­niej sta­cji i czym prę­dzej poszu­ka­li­śmy noclegu.

Od razu widać było, że jest tu jakoś ina­czej. Wszę­dzie peł­no Chiń­czy­ków, menu w barach chiń­skie, her­ba­ta chiń­ska — pra­wie wszyst­ko chiń­skie 🙂 Nie było wyj­ścia, trze­ba było skosz­to­wać chiń­skiej kuch­ni. Wybra­li­śmy to cze­go nigdy wcze­śniej nie jedli­śmy — dwie nowe zup­ki oraz jakiś mix z tofu. Zupy były bar­dzo smacz­ne, tofu również.

Chińskie przysmaki
Chiń­skie przysmaki
Chińskie przysmaki
Chiń­skie przysmaki

Po jedze­niu uda­li­śmy się na her­ba­cia­ną ucztę. W całej miej­sco­wo­ści znaj­du­je się wie­le skle­pi­ków, gdzie moż­na zaku­pić prze­róż­ne her­ba­ty oraz arty­ku­ły zwią­za­ne z tym bajecz­nym napo­jem. Naj­czę­ściej do spró­bo­wa­nie czy też zaku­pu dosta­nie­my tutaj her­ba­tę Oolong z któ­rej to zna­na jest tutej­sza oko­li­ca. Pró­bo­wa­li­śmy i zachwy­ca­li­śmy się, Oolong była doskonała.

Herbaty Oolong
Her­ba­ty Oolong
Herbatka Oolong
Her­bat­ka Oolong

Oprócz her­ba­ty Oolong, moż­na tutaj napić się jesz­cze jed­ne­go wspa­nia­łe­go napo­ju — kawy. Na oko­licz­nych wzgó­rzach rośnie wie­le ara­bi­ki, któ­rej smak jest napraw­dę świet­ny. Upra­wa kawy dostar­cza lokal­nym miesz­kań­com — głów­nie tym z ple­mie­nia Akha dosta­tecz­ny dochód.

Aby jed­nak dojść do źró­deł her­ba­ty oraz kawy, posta­no­wi­li­śmy wybrać się na spo­koj­ny 10km trek­king przez wzgó­rza i wio­ski, aby zoba­czyć upra­wę her­ba­ty, kawy oraz spo­tkać miesz­kań­ców ple­mie­nia Akha. By opu­ścić mia­stecz­ko, musie­li­śmy przejść obok szko­ły. Dzie­ci aku­rat mia­ły prze­rwę w tym cza­sie, więc nasza obec­ność szyb­ko przy­ku­ła ich uwa­gę. Co chwi­lę pró­bo­wa­ły nas zaga­dy­wać, śmie­jąc się przy tym nie­by­wa­le. Po kil­ku kilo­me­trach doszli­śmy do wio­ski ple­mie­nia Akha. W wio­sce ludzie miesz­ka­ją bar­dzo skrom­nie. W więk­szo­ści w domach zbu­do­wa­nych na balach, gdzie ścia­ny zro­bio­ne są z bam­bu­sów. Pro­du­ku­ją tutaj mio­tły, suszą róż­ne ziar­na oraz zbie­ra­ją, selek­cjo­nu­ją i suszą kawę. Jest to ich głów­ne zaję­cie i z naszej roz­mo­wy wyni­ka­ło, że naj­bar­dziej dochodowe.

Kawa na zboczach, tuż obok wioski plemienia Akha
Kawa na zbo­czach, tuż obok wio­ski ple­mie­nia Akha
Suszenie kawy
Susze­nie kawy
Suszenie traw na miotły
Susze­nie traw na miotły

Na podwór­kach i wokół nich wszę­dzie cho­dzi­ły kurczaki.

Kurczaki u plemienia Akha
Kur­cza­ki u ple­mie­nia Akha

Cie­ka­wost­ką był fakt, iż mimo, że ich domy były napraw­dę skrom­ne, to gara­że już zupeł­nie nie. W więk­szo­ści z nich sta­ły porząd­ne suvy, jak ten na poniż­szym zdjęciu.

SUV Akha
SUV Akha

Po opusz­cze­niu wio­ski, gdzie z miesz­kań­ca­mi spę­dzi­li­śmy oko­ło jed­nej godzi­ny uda­li­śmy się w stro­nę lokal­nej kawia­ren­ki, gdzie podzi­wia­jąc wzgó­rza poro­śnię­te kawą i her­ba­tą, mogli­śmy roz­ko­szo­wać się wspa­nia­łą Arabiką.

Kawa
Kawa
Pijemy kawę arabika od plemienia Akha
Pije­my kawę ara­bi­ka od ple­mie­nia Akha

Po kawie ruszy­li­śmy w stro­nę ostat­nie­go punk­tu nasze­go trek­kin­gu — do her­ba­cia­nych tara­sów. Było napraw­dę war­to, bo po oko­ło 5km, naszym oczom uka­za­ły się poka­zo­we tara­sy her­ba­cia­ne, któ­re w sto­sun­ku do tych wcze­śniej­szych były wyjąt­ko­wo ład­nie zadba­ne. Nie mogli­śmy nacie­szyć oczu.

Tarasy herbaciane
Tara­sy herbaciane
Tarasy herbaciane
Tara­sy herbaciane

Popró­bo­wa­li­śmy her­ba­tę i ‘na sto­pa’ wró­ci­li­śmy do Mae Salong. Wspa­nia­ły dzień, wie­le wra­żeń i jesz­cze wię­cej sma­ków. Cały trek­king był bar­dzo dobry, a dzień zali­cza­my do nie­zwy­kle udanych.

Gale­ria zdjęć już niebawem.

 

 

 

 

 

 

 

 

Opu­ści­li­śmy Austra­lie na spo­tka­nie zupeł­nie inne­go świa­ta. Zaję­ło nam to aż 21h z prze­siad­ką w Sin­ga­pu­rze. Wyjazd do Azji, to nasz ostat­ni etap podró­ży dooko­ła świa­ta. Zapla­no­wa­li­śmy tutaj nie­ca­łe 4mc‑e. Wie­my, że to tro­chę mało, ale nie moż­na mieć wszyst­kie­go. Łez­ka w oku się kre­ci na myśl, że już tak nie­wie­le pozo­sta­ło do powro­tu do Polski.

Bang­kok przy­wi­tał nas nocą. Po ode­bra­niu baga­ży ruszy­li­śmy do kolej­ki cze­ka­ją­cej na Taxi, któ­re mia­ło zawieźć nas do hoste­lu w jed­nej z naj­bar­dziej impre­zo­wych tury­stycz­nie ulic — Khao San. Kie­row­ca tak­sów­ki po włą­cze­niu tak­so­me­tru roz­po­czął jaz­dę. Po godzin­ce byli­śmy już na miej­scu. W dro­dze musie­li­śmy opła­cić jesz­cze dro­gi płat­ne. Bang­kok nocą wyglą­da bar­dzo inte­re­su­ją­co — wszę­dzie mnó­stwo świa­teł. Mamy wra­że­nie i chy­ba mamy rację, że to mia­sto nigdy nie zasy­pia. Po doje­cha­niu do naszej uli­cy, nie trze­ba było patrzeć na mapę — jeste­śmy już bli­sko. Gwar i wszech­obec­ny hałas dawał o sobie znać ze wszyst­kich stron. Mnó­stwo ludzi wokół nas coś zaja­da­ło, coś piło, a jesz­cze inni odpo­czy­wa­li z piwem lub tele­fo­nem pod­czas sesji taj­skie­go masa­żu. Witaj Tajlandio!!

Masaż taj­ski w Bangkoku

Na uli­cy Khao San moż­na usły­szeć wie­le języ­ków świa­ta — pol­ski rów­nież i to nawet bar­dzo czę­sto. Taj­lan­dia jest jed­nym z tych kie­run­ków, gdzie Pola­ków moż­na spo­tkać chy­ba wszę­dzie. My nie dołą­czy­li­śmy do impre­zy, poszli­śmy po pro­stu spać.

Wie­czo­ry w Bangkoku

Z same­go rana wsta­li­śmy i uda­li­śmy się sma­ko­wać ulicz­nych spe­cja­łów oraz podzi­wiać pięk­ną archi­tek­tu­rę Tajów. Bud­da ota­czał nas z każ­dej stro­ny, tak samo jak tysią­ce tury­stów. W nie­któ­rych miej­scach było ich (nas 🙂 ) tak wie­lu, że trud­no­ścią było czer­pa­nie przy­jem­no­ści ze zwie­dza­nia. Mimo wszyst­ko byli­śmy zado­wo­le­ni, choć tro­chę zmęczeni.

Taj­lan­dia

Dzie­ciom też cza­sem zmę­cze­nie odzy­wa­ło się pod­czas wędró­wek. Waż­ne, że cza­sa­mi mogli się trosz­kę pobawić 🙂

Taj­lan­dia

Oprócz sta­re­go, jak­że inte­re­su­ją­ce­go Bang­ko­ku, zawi­ta­li­śmy rów­nież w jego now­szej czę­ści. Tutaj moż­na było zauwa­żyć, jak róż­ne jest to mia­sto. Wspa­nia­łe, boga­te gale­rie han­dlo­we poka­zu­ją zupeł­nie inne obli­cze tego mia­sta. Wcho­dząc do takie­go cen­trum, aż trud­no uwie­rzyć, że kil­ka ulic dalej ludzie żyją zupeł­nie ina­czej. Tutaj nawet ceny są euro­pej­skie. Mimo, że w Bang­ko­ku z komu­ni­ka­cją jest coraz lepiej, to wciąż moż­na zauwa­żyć gigan­tycz­ne korki.

Kor­ki w Bangkoku
Nowy Bang­kok

W Bang­ko­ku chy­ba naj­bar­dziej lubi­my wszech­obec­ną rze­kę Menam wraz z jej kana­ła­mi. Jaka to przy­jem­ność popły­wać łodzią i pooglą­dać Bang­kok z zupeł­nie innej per­spek­ty­wy, rów­nież nocą.

Bang­kok

W Bang­ko­ku moż­na popró­bo­wać chy­ba wszyst­kie­go. Co chwi­la zatrzy­my­wa­li­śmy się i pró­bo­wa­li­śmy nowych sma­ków. Zawsze sta­ra­my się jeść na uli­cy. Czę­sto lubi­my nawią­zy­wać miły kon­takt z wła­ści­cie­la­mi budek z jedze­niem, mimo, iż język bywa dużym pro­ble­mem. Wte­dy zawsze poma­ga uśmiech 🙂  W Taj­lan­dii dosta­je­my do posił­ku łyż­kę i wide­lec, któ­rym nakła­da­my jedze­nie na łyż­kę. Jedze­nie jemy łyż­ką. Cza­sa­mi moż­na dostać rów­nież pałeczki.

Taj­lan­dia kuchnia

Z miejsc, któ­re napraw­dę trze­ba odwie­dzić musi­my pole­cić Chi­na­town. Jest po pro­stu olbrzy­mie — chy­ba naj­więk­sze w któ­rym byli­śmy. Każ­dy znaj­dzie tutaj coś dla sie­bie — nawet z dzieciakami.

Bang­kok Chinatown

Co chwi­la ktoś nas zacze­pia i chce gła­skać Kac­pra. Jest naj­młod­szy z naszej czwór­ki — ma zale­d­wie pięć lat. Dobrze, że dzię­ki strasz­nie pogod­ne­mu uspo­so­bie­niu po pro­stu daje się lubić. W jed­nej z knajp uda­ło nam się rów­nież nawią­zać cie­ka­wy kon­takt z taj­skim żołnierzem.

Przy kuchni

Jak to bywa pod­czas naszej podró­ży zali­czy­li­śmy kolej­ną wizy­tę u fry­zje­ra. Tym razem Domi­ni­ka i Kac­per korzy­sta­li z lokal­nych usług. Koszt cię­cia dla ich obu to oko­ło 40zł.

Fry­zjer w Tajlandii
Translate »
Zapisz się do naszego newslettera
Chcesz być na bieżąco? Wpisz poniżej swój email i dostawaj jako pierwszy informacje o naszych wpisach!
Szanujemy Twoją prywatność