Wyspy Zapa­til­la to pięk­no samo w sobie. Dortrzeć tam nie było łatwo, ale jed­nak w koń­cy uda­ło się.

Do wyspy, a dokład­nie wysp Zapa­ti­la, bo jest ich dwie mię­li­smy dwa podej­ścia. Pierw­sze cał­ko­wi­cie nie­uda­ne z powo­du wyjąt­ko­wo kiep­skiej pogo­dy.  Cho­ciaż mię­li­smy już wpła­co­ną zalicz­kę na cało­dzien­ną wyciecz­kę, w skład któ­rej wcho­dzi­ła wyspa Zapa­til­la, snor­ke­ling oraz del­fi­ny, to pierw­sze­go dnia zaczął wyjąt­ko­wo moc­no padać deszcz — więc z nasze­go punk­tu widze­nia sko­rzy­sta­nie z wyciecz­ki było­by kom­plet­ną poraż­ką. Resz­ta osób — sami oby­wa­te­le USA roz­kła­da­li ręce i w koń­cu zde­cy­do­wa­li się popły­nąć, My posta­wi­li­śmy na swo­im i całą wyciecz­kę zro­bi­li­śmy następ­ne­go dnia, kie­dy pogo­da była już odpo­wied­nia. Oso­ba kie­ru­ją­ca moto­rów­ką powie­dzia­ła nam, że pod­ję­li­śmy wczo­raj wyjąt­ko­wo słusz­ną decy­zje, a co do pozo­sta­łych osób, któ­rzy popły­nę­li poprzed­nie­go dnia, to zoba­czy­li oni wyjąt­ko­wo mało, a sama wyciecz­ka nie nale­ża­ła raczej przez nich do udanych.

Cała wyciecz­ka, któ­ra star­tu­je z Bocas del Toro trwa oko­ło 6 godzin i kosz­tu­je 20$.  Naj­pierw pły­nę­li­śmy zoba­czyć del­fi­ny, któ­rych było kil­ka sztuk i któ­re pły­nę­ły bar­dzo bli­sko nas — dzie­ci były bar­dzo zadowolone.

Delfiny przy Bocas del Toro
Del­fi­ny przy Bocas del Toro

 

Potem poje­cha­li­śmy już na samą wyspę Zapa­til­la, któ­ra oka­za­ła się bar­dzo cie­ka­wa. Woda była bar­dzo nie­bie­ska i wyjąt­ko­wo prze­źro­czy­sta, pla­że pia­sko­we, a w środ­ku wyspy dżun­gla — coś fan­ta­stycz­ne­go. Na samej pla­ży spę­dzi­li­śmy ponad 2h wyko­szy­stu­jąc je na obej­ście całej wyspy dooko­ła, pły­wa­nie i tro­chę leniu­cho­wa­nia. Reasu­mu­jąc — było napraw­dę warto!

Cała Rodzinka na wyspie Zapatilla
Cała Rodzin­ka na wyspie Zapatilla

 

Po wyspie poje­cha­li­śmy na snor­ke­ling, zaha­cza­jąc wcze­śniej o obiad na jed­nej z pro­wi­zo­rycz­nych przy­sta­ni na morzu kara­ib­skim. Pod­czas obia­du widzie­li­śmy dopły­wa­ją­cą do nas parę mło­dziut­kich Indian, któ­rzy pły­nę­li przez morze swo­ją piro­gą. Nie­sa­mo­wi­te było to, że byli oni wyjąt­ko­wo mło­dzi, a pły­nię­cie na otwar­tym morzu nie było dla nich zapew­ne jakimś wiel­kim wyzwa­niem. Nie­rzad­ko jeden z nich musiał wyle­wać wodę z piro­ga, a następ­nie ponow­nie mógł poma­gać kole­dze (bra­tu?). Zapy­ta­łem się, czy mogę ich sfo­to­gra­fo­wać. Zgo­dzi­li się od razu. Kie­dy poka­za­łem zdję­cie na apa­ra­cie zaczę­li się śmiać — jeden z dru­gie­go — było napraw­dę zabawnie.

Indianie na przystani niedaleko wysp Zapatilla
India­nie na przy­sta­ni nie­da­le­ko wysp Zapatilla

Po powro­cie z wyciecz­ki cze­ka­ło nas nie­la­da wyzwa­nie. W prze­cią­gu oko­ło  2 godzin musię­li­śmy dostać się z powro­tem do Kosta­ry­ki — Sixa­ola. Naj­pierw szyb­ki trans­port do Almi­ran­te, a potem tak­sów­ką na gra­ni­ce. Musię­li­smy być tam do godz 18, bo potem zamy­ka­ne były biu­ra pasz­por­to­we po obu stro­nach gra­ni­cy. Jak się oka­za­ło, dzię­ki wyjąt­ko­wo “szyb­kie­mu” tak­sów­ka­rzo­wi, któ­ry po dro­dze musiał pod­wieść jesz­cze trzy oso­by byli­śmy na miej­scu o 18.05 jadąc malut­kim samo­cho­dem tere­no­wym Nis­san Jim­ny w sie­dem osób — tak sie­dem osób. Kie­dy zatrzy­ma­ło nas woj­sko przed gra­ni­cą i żan­darm zoba­czył, że z tyłu sie­dzi­my w pięć osób popro­sił tyl­ko o pasz­port, spraw­dził go, uśmiech­nął się i życzył miłej dro­gi… U nas by to chy­ba nie przeszło 🙂

Kie­dy doje­cha­li­śmy na gra­ni­cę nie chcię­li­smy zapła­cić tak­sów­ka­rzo­wi, gdyż nie speł­nił warun­ków umo­wy — byli­śmy po 18. On sam wraz z żoną, aż trzę­śli się na myśl, że im nie zapła­cę — byłem cał­ko­wi­cie zde­ter­mi­no­wa­ny. Było po 18, a na rów­ni­ku już moc­no się ściem­nia, więc sytu­acja nie była za weso­ła, tym bar­dziej, że naj­bliż­szy hotel był pare­dzie­siąt kilo­me­trów cofa­jąc się w głąb Pana­my. Nagle sły­sząc naszą roz­mo­wę poja­wił się zni­kąd Kosta­ry­kań­czyk — nota­riusz, któ­ry wraz z rodzi­ną zapro­po­no­wał nam noc­leg u nie­go w domu w Bri­bri — Kosta­ry­ka. Po krót­kiej roz­mo­wie, zoba­cze­niu jego wizy­tów­ki zgo­dzi­li­śmy się poje­chać razem z nim. Zapła­ci­li­śmy tak­sów­ka­rzo­wi i uda­li­śmy się przez gra­ni­ce, by rano ponow­nie wró­cić do Pana­my, zała­twić for­mal­no­ści, wejść z powro­tem do Kosta­ry­ki i poje­chać auto­bu­sem do San Jose. Przy­go­da nie­ziem­ska, a wspo­mnie­nia z wizy­ty o Car­lo­sa nie do przecenienia.

Wizyta u Carlosa w Bribri
Wizy­ta u Car­lo­sa w Bribri

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Translate »
Zapisz się do naszego newslettera
Chcesz być na bieżąco? Wpisz poniżej swój email i dostawaj jako pierwszy informacje o naszych wpisach!
Szanujemy Twoją prywatność