Author

Michał

Browsing

 Marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia…

Książ­ki i podró­że to dwie rze­czy na któ­re wyda­je­my pie­nią­dze i sta­je­my się bogatsi.I tak wła­śnie jest z nami.…

Naszą podróż pla­no­wa­li­śmy  kil­ka lat. Był to czas licz­nych wyrze­czeń i wie­lu przy­go­to­wań. W 2017 roku wyru­szy­li­śmy speł­niać nasze marze­nie. Spę­dzi­li­śmy 366 dni poza domem. Razem z naszy­mi dzieć­mi odkry­wa­li­śmy odle­głe zakąt­ki naszej pla­ne­ty, objeż­dża­jąc świat dooko­ła. Było to dla nas nie lada wyzwa­nie. Spę­dzi­li­śmy nie­zli­czo­ne godzi­ny w  lokal­nych auto­bu­sach,  prze­szli­śmy  na nogach set­ki kilo­me­trów, cza­sa­mi oka nie zmru­ży­li­śmy, dźwi­ga­li­śmy cały nasz ekwi­pu­nek na ple­cach. Momen­ta­mi było cięż­ko, ale pozna­li­śmy fan­ta­stycz­nych ludzi, nie­za­po­mnia­ne sma­ki róż­nych zakąt­ków naszej zie­mi oraz to co naj­waż­niej­sze, sta­li­śmy się  dla sie­bie praw­dzi­wy­mi przy­ja­ciół­mi. Pod­czas naszej wypra­wy wspól­nie z mężem pod­ję­li­śmy się rów­nież pozasz­kol­nej edu­ka­cji naszych dzie­ci. W cza­sie tego bar­dzo inten­syw­ne­go roku posta­no­wi­łam pod­jąć jesz­cze jed­no wyzwa­nie jakim był pro­jekt “Fizjo­te­ra­pia na koń­cu świa­ta”. Chcia­łam napi­sać Wam w skró­cie co uda­ło mi się osiągnąć.

W podró­ży po naj­wy­żej poło­żo­nym żeglow­nym jezio­rze świa­ta — Titikaka 

Jestem fizjo­te­ra­peu­tą  od 13 lat. W Pol­sce  pra­co­wa­łam głów­nie  z pacjen­ta­mi orto­pe­dycz­ny­mi i neu­ro­lo­gicz­ny­mi. Ostat­nie lata pochło­nę­ła mnie pra­ca z dzieć­mi, któ­ra  przy­no­si mi dużo satys­fak­cji ale też skła­nia do cią­głe­go poszu­ki­wa­nia nowych mozli­wo­ści.  Posta­no­wi­łam więc pod­czas naszej rodzin­nej wypra­wy odwie­dzić roż­ne gabi­ne­ty  i zakła­dy fizjo­te­ra­peu­tycz­ne na świecie.

Zało­że­nia był nastę­pu­ją­ce: poznać ludzi, któ­rzy kocha­ją to co robią i wymie­nić się  z nimi  doświad­cze­nia­mi i pro­ble­ma­mi z jaki­mi bory­ka­ją się fizjo­te­ra­peu­ci na całym świe­cie. Inte­re­so­wa­ła mnie rów­nież orga­ni­za­cja ich  pra­cy, meto­dy tera­peu­tycz­ne oraz wypo­sa­że­nie gabinetów.

Terapia w Boliwii

Fizjo­te­ra­pia w Boliwii

Swo­ją przy­go­dę roz­po­cze­łam w Boli­wii w sto­li­cy La Paz. Przez 3 dni mia­łam moż­li­wość pra­co­wać z lokal­ny­mi pacjen­ta­mi. W Boli­wii tyl­ko nie­licz­ni tera­peu­ci koń­czą dodat­ko­we kur­sy, na któ­re muszą wyjeż­dzać do Mek­sy­ku lub Sta­nów Zjed­no­czo­nych Ame­ry­ki. Nie każ­de­go też na nie stać.  Wypo­sa­że­nie gabi­ne­tow jest też bar­dzo skrom­ne. W gabi­ne­cie mia­łam moż­li­wość pra­co­wać z róż­ny­mi dzieć­mi, więk­szość z nich  były to  napraw­dę trud­ne przy­pad­ki.  Dla mnie było  to rów­nież spo­re  wyzwa­nie języ­ko­we, ponie­waż  roz­ma­wia­li­śmy głów­nie po hisz­pań­sku. Fizjo­te­ra­peut­ka któ­rą pozna­łam mia­ła ukoń­czo­ne  mię­dzy­na­ro­do­we kur­sy i była rów­nież zain­te­re­so­wa­na moim podej­ściem do pacjen­ta. To były bar­dzo cie­ka­we doświad­cze­nia, któ­re pozwo­li­ły nam spoj­rzeć na pacjen­tów inaczej. 

Mała pacjent­ka w Boliwii

Dużym zain­te­re­so­wa­niem cie­szy­ły się meto­dy Bobath i Voj­ta, któ­re pre­zen­to­wa­łam na pacjen­tach oraz na samej tera­peut­ce. Poza gabi­ne­tem był czas na  pry­wat­ne roz­mo­wy i zwie­dza­nie mia­sta. To jed­na z tych pierw­szych przy­jaź­ni w podróży.

Kolumbia — przychodnia w Bogocie

Pacjent w Bogo­cie w Kolumbii

Kolej­nym kra­jem uję­tym w pro­jek­cie była Kolum­bia. W sto­li­cy Bogo­cie odwie­dzi­łam dużą przy­chod­nię reha­bi­li­ta­cyj­ną. Przy­chod­nia była podob­na do naszych pol­skich, ale szcze­gól­nie zain­te­re­so­wa­ła mnie sala ergo­te­ra­pii i podej­ście do powro­tu pacjen­ta do pra­cy. Ilość róż­nych przed­mio­tów wyko­rzy­sty­wa­nych przez pacjen­ta  na co dzień  była impo­nu­ją­ca. Z wła­ści­cie­lem przy­chod­ni uda­ło nam się rów­nież wybrać w oko­licz­ne góry. Mie­li­śmy więc oka­zję, żeby dłu­żej poroz­ma­wiać o pro­ble­mach i wyzwa­niach w naszej pracy.

Meksyk — bardzo nowoczesny

Dru­ży­na fizjo­te­ra­peu­tów w Meksyku

 W Mek­sy­ku, a dokład­nie w sto­li­cy odwie­dzi­łam nowo­cze­sne cen­trum reha­bi­li­ta­cyj­ne. Byla to naj­le­piej roz­wi­nię­ta pla­ców­ka reha­bi­li­ta­cyj­na wśród tych któ­re uda­ło mi się zoba­czyć w Ame­ry­ce Łaciń­skiej. Bar­dzo dobry sprzęt oraz wykwa­li­fi­ko­wa­na kadra miło mnie zasko­czy­ła. Testo­wa­li­śmy sprzęt i wymie­nia­li­śmy się umie­jęt­no­ścia­mi. Czas upły­nął nam napraw­dę szyb­ko, a dzie­ci mia­ły solid­ny trening.

Vancouver 

Pacjen­ci w jed­nej z kli­nik w Van­co­ouver w Kanadzie

Następ­nym punk­tem w mojej fizjo­te­ra­peu­tycz­nej przy­go­dzie było mia­sto Van­co­uver w Kana­dzie. Odwie­dzi­łam tam 2 filie przy­chod­ni reha­bi­li­ta­cyj­nej, któ­ra roz­wi­ja się bar­dzo pręż­nie. Naj­więk­sze wra­że­nie zro­bi­ło na mnie wypo­sa­że­nie sal i pomy­sły tera­peu­tów.  W związ­ku z tym, że nie posia­da­łam odpo­wied­nie­go ubez­pie­cze­nia nie mogłam pra­co­wać z pacjen­ta­mi, ale towa­rzy­szy­łam im w tera­pii, gdzie roz­ma­wia­li­śmy o pro­ble­mach i nowa­tor­skich roz­wią­za­niach. Myślę, że to jest przy­kład w jakim kie­run­ku powin­na roz­wi­jać się fizjo­te­ra­pia w Polsce,

W Nowej Zelan­dii pozna­łam fizjo­te­ra­peut­kę któ­ra w wie­ku 50 lat roz­po­czę­ła stu­dia z logo­pe­dii i aktu­al­nie pra­cu­je jako logo­pe­da. Dzię­ki temu mogły­śmy poru­szyć wie­le cie­ka­wych tema­tów. Pró­bo­wa­łam rów­nież umó­wić się na wizy­tę do szpi­ta­la, ale w związ­ku z okre­sem świą­tecz­nym było to utrudnione.

Tera­peu­ci z pręż­nie dzia­ła­ją­cych kli­nik w Vancouver.

Australia, czyli fizjoterapia wśród kangurów

Austra­lia — na tle wspa­nia­łej sztu­ki abo­ry­geń­skiej z jed­ną z terapeutek.

W Bris­ba­ne w Austra­li rów­nież z powo­du bra­ku ubez­pie­cze­nia asy­sto­wa­łam przy tera­pii. Był jed­nak to czas bar­dzo  owoc­ny, moc­no roz­sze­rza­ją­cy ogól­ne rozu­mie­nie fizjo­te­ra­pii. Ana­li­zo­wa­li­śmy róż­ne testy uła­twia­ją­ce dia­gno­sty­kę oraz pozna­łam autor­ski pro­gram lecze­nia zaparć u dzieci.

 W pla­nach wymia­ny doświad­czeń mia­łam jesz­cze Azję, ale tutaj jed­nak z bra­ku cza­su, cięż­ko było nawią­zać odpo­wied­nie kon­tak­ty. Głów­nym pro­ble­mem był tam rów­nież język.

Fizjo­te­ra­peu­ci, któ­rych pozna­łam pod­czas podró­ży oka­za­li się otwar­ci na wymia­nę doświad­czeń, poświę­ci­li mi swój cen­ny czas  oraz podzie­li­li się wie­dzą i pacjen­ta­mi. Pozna­łam fan­ta­stycz­nych ludzi, a doświad­cze­nia, któ­re zdo­by­łam na pew­no zaowocują.

Najstarsza kobieta w Wietnamie

Naj­star­szą dla nas kobie­tę w Wiet­na­mie spo­tka­li­śmy w jed­nej z wio­sek poło­żo­nych w oko­li­cach miej­sco­wo­ści  Kon Tum. Przy­szła do skle­pu, gdzie wła­śnie spo­ży­wa­li­śmy smacz­ne arbuzy.

Arbuzy w Wietnamie
Arbu­zy w Wietnamie

Wyjąt­ko­wo nas ona zacie­ka­wi­ła. Zaczę­li­śmy pod­py­ty­wać o nią i roz­ma­wiać na tyle ile było to moż­li­we. Oka­za­ło się, że sędzi­wa Pani ma 110lat. Coś nie­sa­mo­wi­te­go, trzy­ma­ła się przy tym wyjąt­ko­wo dobrze. Umia­ła nor­mal­nie cho­dzić, cza­sa­mi lek­ko pod­pie­ra­jąc się bam­bu­sem. Lek­ko już nie­do­sły­sza­ła i mia­ła pro­ble­my ze wzro­kiem, ale będąc w tym wie­ku, moż­na tyl­ko pozaz­dro­ścić takiej kondycji.

Najstarsza Wietnamka 110lat

Zapy­ta­li­śmy się, czy może­my zro­bić jej zdję­cia. Ona zgo­dzi­ła się, jed­nak w zamian chcia­ła, aby­śmy jej te zdję­cia udo­stęp­ni­li. W tym momen­cie poja­wi­ło się pyta­nie, jak może­my 110 let­niej kobie­cie udo­stęp­nić zdję­cia. Dłu­go się nie zasta­na­wia­jąc, natych­mia­sto­wo pod­ję­li­śmy decy­zję, że następ­ne­go dnia w mie­ście znaj­dzie­my punkt foto, gdzie wywo­ła­my zdję­cia i przy­wie­zie­my jej na wioskę.

ZdjęciA najstarszej kobiety w Wietnamie

Kolej­ne­go dnia z rana, tuż po śnia­da­niu ruszy­li­śmy wywo­łać zdję­cia. Trze­ba było tro­chę pone­go­cjo­wać, aby otrzy­mać je w try­bie bły­ska­wicz­nym. Uda­ło się, po 15 minu­tach, zdję­cia były już goto­we. Teraz zosta­ło tyl­ko wyna­jąć sku­ter i wraz z Oliw­ką ruszyć z pre­zen­tem dla naj­star­szej kobie­ty, któ­rą kie­dy­kol­wiek spotkaliśmy.

 

Zdjęcia 110 letniej Wietnamki
Zdjęcia 110 let­niej Wietnamki

Jedziemy do najstarszej kobiety w Wietnamie
Jedzie­my do naj­star­szej kobie­ty w Wietnamie

gdzie mieszka najstarsza kobieta w wietnamie

Kie­dy doje­cha­li­śmy do wio­ski, pan ze skle­pu zapro­wa­dził nas do star­szej Pani. Jak moż­na było się spo­dzie­wać miesz­ka ona w wyjąt­ko­wo skrom­nych warun­kach. Spa­ła na deskach w dom­ku, któ­ry widzi­cie poni­żej. Nie zro­bi­li­śmy zdjęć w środ­ku, po pro­stu nie chcie­li­śmy. Sza­nu­je­my prywatność. 

Jak mieszkać, aby dożyć 110 lat
Jak miesz­kać, aby dożyć 110 lat

Kie­dy nas zoba­czy­ła, widać było uśmiech na jej twa­rzy czym prę­dzej poda­ro­wa­li­śmy jej zdję­cia. Nie mogła się napa­trzeć. Wraz z jej rodzi­ną oglą­da­li i oglądali.

100 letnia Wietnamka ogląda swoje zdjęcia
100 let­nia Wiet­nam­ka ogląda swo­je zdjęcia

110 letnia Wietnamka ogląda swoje zdjęcia
110 let­nia Wiet­nam­ka ogląda swo­je zdjęcia

110 letnia Wietnamka ogląda swoje zdjęcia

110 letnia Wietnamka ogląda swoje zdjęcia Póź­niej jesz­cze pode­szła do nas na czwo­ra­ka w jej domu i powie­dzia­ła “cam ơn” (dzię­ku­ję). Miło było popa­trzeć na jej uśmiech, uśmiech 110 let­niej kobiety…

 

Przygoda na rzece Mekong

O przy­go­dzie na rze­ce Mekong i dopły­nię­ciu łodzią do Luang Pra­bang myśle­li­śmy już od daw­na. Nie mogli­śmy się docze­kać, to mia­ła być wspa­nia­ła przygoda.

Po opusz­cze­niu Taj­lan­dii zna­leź­li­śmy się w Laosie. Zapla­no­wa­li­śmy jed­ną noc w przy­gra­nicz­nym mie­ście Huaxay, gdzie następ­ne­go dnia mie­li­śmy ruszyć w dwu­dnio­wy rejs rze­ką Mekong do Luang Pra­bang. Nasze pierw­sze wra­że­nia zda­ły się potwier­dzać utar­te opi­nie o tym kra­ju i jego mieszkańcach.

Houaxay
Houaxay

Leniwi laotańczycy

W skle­pach nie ma cen, o każ­dy pro­dukt nale­ży pytać sprze­daw­cę ile kosz­tu­je. Ten poda­je ją jak z kape­lu­sza, oce­nia­jąc zamoż­ność pyta­ją­ce­go. W jed­nym skle­pie za ten sam pro­dukt sprze­daw­ca co chwi­le poda­wał nam inną cenę. Noc­le­gi są dużo tań­sze niż w Taj­lan­dii, jed­nak jedze­nie już nie. Nie jest ani tak samo dobre, ani tak tanie. W skle­pach, czy na baza­rach widać czę­sto, jak sprze­daw­ca zamiast cze­kać na klien­ta, po pro­stu leży sobie w hama­ku, lub na śpi na łóż­ku. Wiel­kim  szczy­tem leni­stwa była jed­na z sytu­acji w lokal­nej domo­wej knajp­ce. Kie­dy cze­ka­li­śmy na posi­łek, któ­ry przy­go­to­wy­wa­ła Pani domu, nagle z pię­tra zszedł jej mąż. Ład­nie się uśmiech­nął, przy­wi­tał z nami i zasiadł spo­koj­nie przed tele­wi­zo­rem. W tej samej chwi­li, jego żona zaczę­ła mu usłu­gi­wać. Naj­pierw zapy­ta­ła cze­go się napi­je, po czym zro­bi­ła her­ba­tę i poda­ła do jego małe­go sto­li­ka. Chwi­lę potem Pan roz­pro­sto­wał kości, wycią­gnął nogi, ski­nął na żonę, a ta przy­bie­gła i roz­po­czę­ła zakła­dać mu skar­pe­ty. Następ­nie przy­nio­sła bana­ny, któ­ry­mi ów “zmę­czo­ny” mąż posta­no­wił nas poczę­sto­wać. Nie miał jed­nak ocho­ty nam ich podać, zawo­łał żonę, żeby ode­rwa­ła kil­ka bana­nów i poda­ro­wa­ła nam. Wyglą­da­ło to wszyst­ko bar­dzo komicz­nie, mamy jed­nak nadzie­ję, że takie zacho­wa­nie nie było laotań­ską nor­mą, a jed­nak odosob­nio­nym przy­pad­kiem. Tele­wi­zo­ra nie włą­czył, zapew­ne nie chcia­ło mu się się­gnąć po pilota…

Start podróży łodzią do Luang Prabang
Start podróży łodzią do Luang Prabang

Co na łodzi do luang prabang

Kolej­ne­go ran­ka goto­wi na przy­go­dę ocho­czo ruszy­li­śmy do por­tu. W trans­por­cie pozna­li­śmy parę Pola­ków, któ­rzy podob­nie jak my wybra­li się w podróż życia. W por­cie cze­ka­ło już kil­ka łódek, w tym nasza. Po wej­ściu na łód­kę, wszyst­kie baga­że zosta­ły scho­wa­ne pod pod­kła­dem. My zasie­dli­śmy na wcze­śniej przy­dzie­lo­nych miej­scach. Na łodzi moż­na wyod­ręb­nić kil­ka rodza­jów miejsc. Na samym przo­dzie znaj­du­ją się miej­sca z naj­lep­szym wido­kiem. Mają jed­nak ten minus, że strasz­nie wie­je i może być zim­no. Dalej niżej na pokła­dzie znaj­du­ją się drew­nia­ne sie­dze­nia z podusz­ka­mi. Tuż za nimi znaj­du­ją się samo­cho­do­we fote­le, na któ­rych przy­szło nam sie­dzieć dwa dni. Dalej znaj­du­ją się tyl­ne miej­sca tuż przy toa­le­cie oraz małym skle­pi­ku. Na koń­cu łodzi jest spe­cjal­ne miej­sce, gdzie Tubyl­cy bez przy­pi­sa­nych miejsc, sie­dzą, leżą i cze­ka­ją, aż łódź dopły­nie do ich wioski.

Siedzenia w łodzi do Luang Prabang

widoki w podróży

Podróż łodzią to nie­sa­mo­wi­te prze­ży­cie. Mimo, że kra­jo­braz co jakiś czas ule­gał zmia­nie, to jed­nak z każ­dej stro­ny ota­czał nas nie­sa­mo­wi­ty Mekong. Wiel­ka rze­ka prze­pły­wa­ją­ca przez Chi­ny, Myan­mę, Taj­lan­dię, Laos, Kam­bo­dżę i Wiet­nam. Coś wspaniałego.

Widoki na Mekong i okolice z łodzi do Luang Prabang

życie na łodzi

Życie na łodzi toczy­ło się swo­im ryt­mem. Ludzi wypo­czy­wa­li, podzi­wia­li kra­jo­bra­zy, jedli, pili, czy­ta­li książ­ki i zawie­ra­li nowe zna­jo­mo­ści. Tak też było i z nami — wszyst­kie­go po tro­chu. Na stat­ku pozna­li­śmy kil­ka osób, jed­ną z nich był Austriak, któ­ry śpie­wał nam pio­sen­ki Jonh’a Denver — kto zna, wie o czym piszemy.

Podró­żo­wa­nie łodzią po Mekon­gu w nocy jest bar­dzo nie­bez­piecz­ne. Dla­te­go też wie­czo­rem zawi­ta­li­śmy do por­tu — Pak Beng, gdzie miło spę­dzi­li­śmy wie­czór z Pola­ka­mi — Mar­ci­nem i Moni­ką. Zachód słoń­ca nad Mekon­giem wyglą­da bajecz­nie, zobacz­cie sami na poniż­szym zdjęciu.

Zachód słońca nad rzeką Mekong

Następ­ne­go dnia, zaopa­trze­ni w pro­wiant ruszy­li­śmy zająć miej­sca na łodzi. Tym razem miej­sca nie były już nume­ro­wa­ne, każ­dy sia­dał gdzie chciał.

Łódź do Luang Prabang

piękna zabawa

W dru­gim dniu podró­ży do bawią­ce­go się Kac­pra pode­szła dwój­ka laotań­skich dzie­ci. Na począt­ku przy­sta­nę­li, a potem zaczę­li się z nim bawić. Widać było, że chy­ba pierw­szy raz w życiu doty­ka­ją kloc­ków lego. Chłop­czyk nie potra­fił zło­żyć dwóch kloc­ków, autkiem nato­miast umiał bawić się bar­dzo dobrze. Była to dobra szko­ła dla naszych pociech, mogli­śmy po raz kolej­ny poka­zać im, jak świat jest róż­ny i jakie to szczę­ście dla nas, że uro­dzi­li­śmy się w Pol­sce. Każ­de­mu z nich dali­śmy po bato­nie. Szyb­ko je scho­wa­li i bawi­li się dalej.

Zabawa z tubylcami na łodzi na rzece Mekong

prawdziwe życie

Pod­czas podró­ży co jakiś czas pod­pły­wa­li­śmy do lądu, aby zabrać nowych ludzi i pozwo­lić opu­ścić pokład innym miesz­kań­com.  Bar­dzo lubi­li­śmy te posto­je. Zawsze wie­le osób z wio­ski przy­cho­dzi­ło zoba­czyć łódź, przy­wi­tać rodzi­nę, ode­brać towa­ry i poma­chać podróż­nym. Naj­bar­dziej lubi­my dzie­ci, któ­re z uśmie­chem wita­ły nas na każ­dym przy­stan­ku. Na ich twa­rzach było widać radość. Potra­fi­ły bawić się wszyst­kim co mia­ły dooko­ła sie­bie. Napraw­dę nie­wie­le było potrze­ba, aby na ich twa­rzach zago­ścił uśmiech.

Mieszkańcy wsi nad rzeką Mekong Mała dziewczynka ze wsi nad rzeką Mekong

Mija­ły godzi­ny i powo­li zbli­ża­li­śmy się do por­tu doce­lo­we­go poło­żo­ne­go na pół­noc od Luang Pra­bang. To był koniec naszej podró­ży, jak­że innej od wszyst­kich pod­czas naszej wędrów­ki. Kto wie, co jesz­cze przed nami.

Dzieci ze wsi przy rzece Mekong

Nie­da­le­ko od Bang­ko­ku, na połu­dnio­wy zachód znaj­du­je się pły­wa­ją­cy targ Ampha­wa, któ­ry przy­cią­ga rze­sze tury­stów oraz lokal­nych miesz­kań­ców. Kie­dyś słu­żył wymia­nie towa­rów, teraz moż­na kupić lokal­ne warzy­wa i owo­ce, ale naj­więk­szą atrak­cją jest tutaj kupie­nie posił­ku przy­go­to­wy­wa­ne­go na pły­wa­ją­cej łodzi. My posta­no­wi­li­śmy wyru­szyć na targ bar­dzo wcześnie.

Akhawa transport
Akha­wa transport

Po dotar­ciu na miej­sce oka­za­ło się, że chy­ba jeste­śmy pierw­szy­mi oso­ba­mi na tym tar­gu. Było pusto, nikt nie pły­wał i nie zapo­wia­da­ło się, że w naj­bliż­szym cza­sie cos się zmieni.

Akhawa pływający targ z rana
Akha­wa pływający targ z rana

 

Akhawa pływający targ z rana
Akha­wa pływający targ z rana

Zaczę­li­śmy więc spa­ce­ro­wać i cie­szyć się wspa­nia­łą drew­nia­ną zabu­do­wą, któ­ra cią­gnę­ła się przy  rze­ce Mae Klong. Drew­nia­ne połą­czo­ne dom­ki sta­ły jeden obok dru­gie­go. Drzwi zaczę­ły się powo­li otwie­rać i pierw­sze pro­mie­nie słoń­ca wpa­da­ły do domów. Więk­szość miesz­kań­ców mia­ła przed domem skle­pi­ki lub bary, więc wszyst­ko zaczy­na­ło  budzić się do życia.
Dzień na pły­wa­ją­cym tar­gu roz­po­czę­li­śmy od kawy zapa­rza­nej  w spe­cjal­nej skar­pe­cie. Tra­dy­cyj­nie tak wła­śnie pija­no kie­dyś kawę i jesz­cze moż­na spo­tkać się z tym spo­so­bem zapa­rza­nia na ulicy.

Tajska kawa w skarpecie
Taj­ska kawa w skarpecie

Łód­ki jesz­cze nie pły­wa­ły, ale my zatrzy­ma­li­śmy się  na smacz­nej zupie, żeby upa­jać się budzą­cym się do życia targiem.

Tajskie jedzonko
Taj­skie jedzonko

[cap­tion id=“attachment_5570” align=“alignnone” width=“1024”]Tajskie jedzonko Taj­skie jedzonko

Az trud­no uwie­rzyć, że po 2 h targ tęt­nił już życiem. Uli­ce były tak prze­peł­nio­ne ludź­mi, że cięż­ko było się przemieszczać.

Amphawa - pływający targ
Ampha­wa — pły­wa­ją­cy targ

Amphawa - pływający targ
Ampha­wa — pły­wa­ją­cy targ

Mie­li­śmy więc duże szczę­ście, że mogli­śmy zoba­czyć to uro­cze miej­sce jesz­cze przed zatło­czo­ny­mi uli­ca­mi. Zje­dli­śmy obiad któ­ry pani przy­go­to­wy­wa­ła nam na łodzi. Skosz­to­wa­li­śmy loka­le przy­sma­ki i z peł­ny­mi brzusz­ka­mi byli­śmy goto­wi wracać.

Kulinarne przysmaki
Kuli­nar­ne przysmaki

Ośmiorniczki
Ośmior­nicz­ki

Z oka­zji dnia dziec­ka mogli­śmy  uczest­ni­czyć w warsz­ta­tach malar­skich. Pod okiem fachow­ca dzie­ci two­rzy­ły swo­je pra­ce. Na pamiąt­kę dosta­li­śmy obraz nama­lo­wa­ny przez same­go artystę.

Dzień dziecka w Tajlandii
Dzień dziec­ka w Tajlandii

Dzień dziecka w Tajlandii
Dzień dziec­ka w Tajlandii

 

Wkrót­ce doda­my gale­rię zdjęć.

 

 

 

Translate »
Zapisz się do naszego newslettera
Chcesz być na bieżąco? Wpisz poniżej swój email i dostawaj jako pierwszy informacje o naszych wpisach!
Szanujemy Twoją prywatność